Opowieść, która wzruszy was do łez - recenzja filmu Dziki robot
Zacznijmy od tego, że „Dziki robot” wygląda fenomenalnie. Styl animacji przypomina kreskę znaną z filmów takich jak „Kot w butach: Ostatnie życzenie” czy „Pan Wilk i spółka”. Świat natury ukazany za pomocą tej techniki, wygląda naprawdę realistycznie. Bardzo dobrze ukazana jest dzikość wyspy jak i zmienność jej wyglądu w zależności od pory roku. I chociaż są w tym filmie elementy które celowo podkręcają bajkowość tej historii (np. wygląd oczu zwierząt który jest dość baśniowy), to są jednak w mniejszości i całość wygląda jak wzorowana na jednym z programów z Animal Planet. Każdy kadr tego filmu nadaje się na obraz do powieszenia na ścianie.
Jak jednak wypada sama historia? Cóż, ja przyznaję, że wyszłam z kina zapłakana. Twórcy stworzyli opowieść o rodzinie zastępczej dla gąsiątka, składającej się z robota i lisa, która wspólnie przygotowuje młodego ptaka do odlecenia na zimę z wyspy. Nasze gąsiątko w trakcie filmu dorasta, uczy się jak być gęsią, a przy tym wszystkim przywiązuje się do robota którego uważa za swoją matkę. Równolegle, Roz uczy się co to znaczy być matką, i całkowicie poświęca się wykonaniu tego zadania. Jej matczyna podróż, popełniane przez nią błędy i uczucie którym zaczyna darzyć swojego przybranego syna to najmocniejszy oraz główny wątek tego filmu. Bardzo duży nacisk kładziony jest na ukazaniu tych trudów rodzicielstwa, zarówno tego biologicznego jak i zastępczego. Na samym początku dostajemy cytat wypowiedziany przez Mamę Opos, który opisuje wyzwanie jakiemu musi podołać Roz „Nikt nie ma oprogramowania do bycia matką, wszystkiego uczysz się na podstawie błędów”. Także sam wygląd robotki odzwierciedla jej zmagania i zmiany jakie w niej zachodzą w trakcie bycia na wyspie. Jej pancerz stopniowo ulega zniszczeniom, co pokazuje też jak bardzo poświęca się dla swojego dziecka.
Bardzo ważnym elementem tej historii jest też powracające zdanie, że czasem aby przetrwać nie wystarczy żyć tak jak nas zaprogramowano. Odnosi się to do wszystkich mieszkańców wyspy: do Roz, która mimo bycia robotem staje się integralną częścią dzikiej natury, a także do zwierząt które pod przewodnictwem robotki uczą się współpracować w kryzysie. Tyczy się to także wspomnianego już lisa, który mimo egoistycznego podejścia do życia, po przybyciu Roz zaczyna rozumieć co to znaczy mieć przyjaciela i czym jest życie we wspólnocie. Dzięki robotce, znajduje on rodzinę.
Poza częstym chwytaniem widza za serce, film ma też sporo elementów humorystycznych, szczególnie w pierwszym akcie. Wiele znajdziemy w nim czarnego humoru, który rozbawi bardziej dorosłych niż dzieci. Najlepszym elementem komediowym jest zdecydowanie postać Mamy Opos, wokół której cały czas krążą żarty o umieraniu (są naprawdę zabawne).
„Dziki robot” posiada też pewne drobne wady, które jednak w żaden sposób nie zaburzają odbioru seansu. Problemem jest moim zdaniem jego długość. Film trwa 1 godzinę 42 minuty i chociaż nie jest to mało, to są pewne wątki które mogłyby dostać więcej czasu ekranowego. Odczuć to można w scenach ukazujących wychowywanie gąsiątka przez Roz - zachodzi tu przeskok czasowy, przez co omijają widzów niektóre elementy dzieciństwa ptaka. Podobny problem pojawia się też w finale, gdzie po raz pierwszy poznajemy antagonistę, a negatywne skutki jego przybycia na wyspę, zostają stosunkowo szybko zażegnane.
Podsumowując, studio Dreamworks znowu to zrobiło. Film porusza, bawi ale także uczy. Znaleźć w nim można bardzo dużo przesłań dotyczących rodziny i macierzyństwa. Jest to film, który składa hołd wszystkim rodzicom i opiekunom. Wiele można też z niego wynieść o przyjaźni, czy nawet działalności człowieka i ochronie przyrody. Zarówno dzieci jak i dorośli z pewnością odnajdą w nim coś dla siebie. Ja odkryłam w nim naprawdę wiele i uważam, że jest to jeden z najlepszych filmów tego roku. Mam szczerą nadzieję, że dostanie nominację do Oscara.
Autor: Natalia Uchnast