"Sala Samobójców. Hejter" - polski strach, zatroskanie i ból
Tekst: Jakub Szewczyk
Korekta: AS
Wrażenia Kuby Szewczyka z kinowego seansu…
Po medialnym sukcesie i nominacji „Bożego Ciała” do Oscarów, Jan Komasa ("Sala Samobójców, "Miasto 44") wypuścił na rynek filmowy dzieło niezwykle aktualne i społecznie potrzebne. Pytanie, czy nasi krajanie okażą wolę, by chcieć się z niego coś nauczyć?
Pierwsze, co zatliło się w mojej głowie po wyjściu z kina, to silne przekonanie, że jak najwięcej Polaków powinno „Hejtera” zobaczyć, przeanalizować i poddać refleksji. Nie tylko ze względu na niewątpliwe walory kinematograficzne. Przede wszystkim dlatego, że to pewnego rodzaju film-ostrzeżenie. Zawiera trafną, ale przykrą diagnozę naszego społeczeństwa, dodając do tego pesymistyczną prognozę niedalekiej przyszłości.
Mocne przejęcie, jakie ogarniało mnie podczas seansu, miało bez wątpienia źródło w autentyczności przedstawionych sytuacji. Druga część „Sali samobójców” daje poznać obserwowane na co dzień patologie demokracji z perspektywy pojedynczych uczestników. Twórcy filmu pokazują ich przemyślenia, motywacje, priorytety i wyznawane wartości. Z wielkiego tłumu wyciągają jednostki, dając nam wczuć się w ich role. Podczas seansu nadchodzi smutna chwila, gdy świadomy widz uzmysławia sobie, że owoce „hejterskiej” działalności głównego bohatera, są mu dobrze znane z codziennej obserwacji mediów społecznościowych. Utożsamienie świata realnego z tym przedstawionym, akcentuje zasadnicze pytanie zadawane nam przez film: Jak daleko posuniemy się w chocholim tańcu, pogardzie wobec drugiego człowieka i przedkładaniu korzyści materialnych ponad zachowania zgodne z etyką?
Kiedy wychodzę z kina, często z ulgą wracam do świadomości, że to co zobaczyłem na ekranie, nie dotyczy mnie. Po seansie „Hejtera” ulgi nie było. Zastąpiło ją poczucie zatroskania, bólu i świadomości, że tak drastyczny obraz filmowy to odbicie świata, w którym przyszło nam żyć.