Paradoks Suzuki – dlaczego auta, na które nie ma popytu, ratują znane marki
Tekst: Aleksander Wyspiański
Korekta: Natalia Bartnik, TS
Długa podróż pociągiem to idealny czas na notowanie swoich przemyśleń, zwłaszcza kiedy chcemy uniknąć wzroku współpasażerów siedzących naprzeciwko w przedziale. Zacząłem zatem intensywnie myśleć, jaki jest jednocześnie najbardziej i najmniej sensowny nowy samochód na naszym rynku. Finalistów jest dwóch – Suzuki Across i Suzuki Swace.
Korekta: Natalia Bartnik, TS
Długa podróż pociągiem to idealny czas na notowanie swoich przemyśleń, zwłaszcza kiedy chcemy uniknąć wzroku współpasażerów siedzących naprzeciwko w przedziale. Zacząłem zatem intensywnie myśleć, jaki jest jednocześnie najbardziej i najmniej sensowny nowy samochód na naszym rynku. Finalistów jest dwóch – Suzuki Across i Suzuki Swace.
Są to kolejno hybrydowe Toyota RAV4 i Toyota Corolla TS Kombi, obie ze zmienionymi znaczkami. Niby zapowiada się dobrze - hybrydy Toyoty to sprawdzone konstrukcje, które świetnie się sprzedają. Teoretycznie więc Suzuki powinno być skazane na sukces podpisując umowę na produkcję wyżej wymienionych samochodów, sygnowanych ich marką. Dlaczego więc jestem przekonany, że większość z Was w ogóle nie zauważyła, że takie modele istnieją? Bo są drogie. Dużo droższe od „toyotowskich” pierwowzorów, mimo że oferują dokładnie to samo. Oczywiście, w teorii mogłyby być tańsze, przecież wymiana znaczka w kilku miejscach i drobne przestylizowanie nie kosztują fortuny. Ich cena wynika z umowy podpisanej z Toyotą. Koncern zastrzegł w niej, że auta z logo Suzuki muszą być wyraźnie droższe, żeby nie stanowiły wewnątrz rynkowej konkurencji dla oryginałów.
Mamy zatem dwa modele o mocno zawyżonej cenie, przez co ich sprzedaż jest tak kiepska, że mimo dwóch lat obecności na rynku praktycznie nie widuje się ich na drogach. Ponadto Suzuki musiało zapłacić Toyocie niemałe pieniądze za licencję umożliwiającą produkcję pod ich marką. Kompletnie bez sensu, prawda?
Nic jednak nie wskazuje, że mimo braku popytu ktokolwiek choć przez chwilę zastanowi się nad zakończeniem produkcji obu modeli. Paradoksalnie, to one pozwalają utrzymać się japońskiej marce na europejskim rynku. Teraz pewnie zastanawiacie się, o co w ogóle chodzi? Jakim cudem samochody, których sprzedaż jest na poziomie dna i mułu, ratują Suzuki? Śpieszę z wyjaśnieniem! Przepisy unijne od jakiegoś czasu wymagają, aby dany koncern mógł sprzedawać swoje samochody na terenie Unii, musi posiadać w wyborze modeli jakiś procent pojazdów o napędzie innym niż konwencjonalny, spalinowy. Suzuki, niezrzeszone stale z żadną marką produkującą już auta o napędzie alternatywnym i nieposiadające do tej pory żadnego takiego modelu, miało proste ultimatum. Albo wprowadzi do oferty hybrydę czy elektryka, albo może pomachać na pożegnanie krajom należącym do UE i po cichu zwinąć się z rynku. Marka nie miała do tej pory żadnego doświadczenia z żadnym z modeli, no może poza kilkoma wersjami silnikowymi, w których stosowany jest układ mild hybrid. Jednak wspomaga on jedynie silnik spalinowy, dając mu trochę więcej mocy. Postanowiono zatem, że zamiast dużym nakładem pracy i pieniędzy eksperymentować nad całkowicie nową, niesprawdzoną jednostką napędową, która prawdopodobnie i tak sprzedawałaby się słabo w porównaniu do innych modeli koncernu (właśnie ze względu na niepewność klientów co do jakości świeżych rozwiązań). Postawiono na tańszą opcję i nabycie omawianej wyżej licencji na RAV-a 4 i Corollę.
Zatem zarówno Swace, jak i Across mają sens jedynie z biurokratycznego punktu widzenia. Kompletnie go tracą, gdy mowa o stronie, z jakiej patrzy potencjalny nabywca. Być może, kiedy wejdzie nowa generacja Corolli i RAV-a 4, oba modele stanieją i przeżyją prawdziwy boom jako tańsze, choć nieco przestarzałe alternatywy dla najnowszych Toyot. Jednak na potwierdzenie lub obalenie tej tezy z pewnością poczekamy jeszcze kilka lat. Póki co pewne jest jedno – na taki sam krok zdecydowała się Mazda i najnowszy model „dwójki” będzie hybrydową Toyotą Yaris z innym logo.