Dom Który Zbudował Jack
W styczniu tego roku na ekrany polskich kin wyruszyła duńska produkcja autorstwa samego Larsa von Triera. Chociaż sam film miał premierę w maju ubiegłego roku na festiwalu w Cannes, to dopiero teraz można go oficjalnie zobaczyć w Polsce. Zdążyła nas ubiec nawet premiera DVD w Wielkiej Brytanii.
Najnowszy obraz duńskiego skandalisty jest powiewem świeżości w jego twórczości – zamiast heroiny mamy herosa, a w zasadzie antyherosa. Po „trylogii depresyjnej” (Antychryst, Melancholia i Nimfomanka) reżyser skupia się na sylwetce seryjnego mordercy. Jack zwierza się niejakiemu Verge’owi ze swoich morderstw, przywołując pięć różnych „przypadków”. W czterech z nich główną rolę pełnią kobiety, co niejako jest ironiczną odpowiedzią na zarzuty o mizoginię w stronę von Triera. Ostatni fragment filmu to tzw. katalapsa, czyli motyw zejścia bohatera do krainy umarłych.
Jeśli chodzi o formę i budowę, to mamy bardzo podobny układ do Nimfomanki, gdzie dwoje postaci prowadzi rozmowę na określony temat, dotyczący głównego bohatera, interpretując różnorako przywołane retrospekcje i komentując je. Chronologicznie najpóźniej następuje początek i koniec filmu. Dynamika rozgrywa się więc pomiędzy Jackiem a Vergem (jak się w trakcie okazuje, Wergiliuszem), podobna do tej z poprzedniego filmu Triera, gdzie dyskutowali Joe i Seligman.
Jack stanowi przypadek modelowego seryjnego mordercy – gdyby jego cechy porównać z listą pomagającą określić takowego, pokrywałyby się w niemal każdym punkcie. Narcyzm, poczucie misji, okrucieństwo wobec zwierząt w dzieciństwie – znajdziesz tu wszystko. Ciekawym dodatkiem jest dodanie mu zaburzeń obsesyjno-kompulsyjnych, które są motorem napędowym jego żądzy mordu. Z zawodu Jack był inżynierem, jednak zawsze chciał być architektem, co również stanowić będzie ważny element w finale filmu. Niewątpliwie jest to życiowa rola Matta Dillona, którego entuzjazm wobec roli jest na tyle odczuwalny, że doskonale zgrywa się z charakterem postaci.
Z drugiej strony mamy Wergiliusza, którego, jak sam mówi „ciężko zaskoczyć”. I to się jednak Jackowi udaje. Wergiliusz cały czas będzie usiłował umniejszyć działania głównego bohatera w jego i swoich oczach, z różnym rezultatem. Jego postać zapowiada ciekawe nawiązanie do Boskiej Komedii Dantego. W tej roli świetny Bruno Ganz, chociaż jego twardy akcent kilkukrotnie sprawiał mi problem.
W rolach wspierających znaleźli się aktorzy, którzy już wcześniej współpracowali z Duńczykiem: Uma Thurman, Siobhan Fallon Hogan czy Jeremy Davies. Do nich dołączyły Riley Keough i Sofie Gråbøl. Wszyscy znakomicie się wcielili w swoje postacie, dając przekrój trierowskiej „Ameryki”.
Za zdjęcia odpowiedzialny był Manuel Alberto Claro, ale dalej czuć naturalistyczne podejście reżysera, który często sam lubi kontrolować kamerą obraz i reakcje aktorów. Same ujęcia często nieomalże dokumentalne, ale znajdziemy też piękną symetrię czy bardzo „obrazowe” podejście. Może jedynie sprawiać problem dłużyzna ujęć, charakterystyczna dla Triera.
Muzyką zajął się Víctor Reyes, który przywołał dwa wykonania Jana Sebastiana Bacha, dorzucił Vivaldiego, a doprawił Wagnerem. Ale najbardziej zwrócą uwagę Fame Davida Bowiego i Hit the road Jack w napisach końcowych. Trier bawi się nimi, przeistaczając film o krwawym wyrazie w czarną komedię, z której śmieje się niewielu.
No właśnie, wielu może się filmem oburzyć; na festiwalu w Cannes kilka osób było oburzonych tym, co widzieli na ekranie i wyszło. Jednak dalej jest to całkiem przystępny film jak na duńskiego reżysera, a z pewnością nie zaszkodzi zaczerpnięcie informacji o nim, żeby zmierzyć się z jego najnowszą bestią.
Innymi słowy, polecam go z całego serca, choć bądźcie gotowi na szok i nihilizm.