Jak to jest być skrybą?
„Jak to jest być skrybą?”
Niemalże każdy słysząc to pytanie przypomina sobie fragment filmu „Asterix i Obelix: Misja Kleopatra” i obszerną odpowiedź Otisa, która nie dawała jednoznacznego rozwiązania. Większość osób powie, że ta odpowiedź była prześmieszna i w ogóle „cool”. I ciężko się z tym nie zgodzić, gdyż ja również tak uważam. Jednak czy byśmy chcieli słyszeć takie odpowiedzi na co dzień?
Zacznijmy od tego czym jest tzw. „small talk” - rozmowa o niczym, to swoista rozmowa wstępna, poprzedzająca rozmową właściwą – rozmowę towarzyską czy na tematy służbowe.
Mamy definicję, mamy wszystko – czas przejść do praktyki!
Podejście 1.
„Cześć, co robisz?” - pytam współlokatora przeglądającego coś w internecie.
„Siedzę”… w sumie racja… może następnym razem doprecyzuję pytanie.
Podejście 2.
Współlokator ponownie coś przegląda, może by go tak spytać co dokładniej?
„Co tam przeglądasz?” - pytam przyjaźnie
„Internet”… i znów mnie zagiął… chyba nie umiem zadawać dobrych pytań.
Podejście 3.
O! Współlokator siedzi w fotelu i nad czymś się zamartwia.
„Co jest?” - pytam z ciekawością, może uda mi się pomóc.
„Poniedziałek”… patrzę na telefon… ma skubaniec rację! Ja też nie lubię poniedziałków.
Podejście 4.
Niby za trzecim razem się nie udało, ale teraz już mam d o ś w i a d c z e n i e! W pracy to jest najważniejsze, więc i w rozmowie mi się przyda.
Współlokator siedzi przed laptopem. Patrzy się zrezygnowany na jakieś wzory wyświetlone na ekranie. Nie wygląda jakby tryskał radością, trochę mnie to martwi. Ja mu pomogę!
„Wszystko w porządku?” - kieruję słowa do niego. Chwila ciszy… i słyszę:
„Tak” Tak? O tak! W końcu mi się udało nawiązać kontakt. Teraz już mogę kontynuować ten cały small talk. A mówili, że „Polacy to nie potrafią rozmawiać o niczym” Phi! Oto dowód, jestem mistrzem konwersacji!
„Wyglądasz jakbyś się czymś martwił”… cisza. Dobra, nie jest idealnie, ale wciąż jestem w grze! „Co dziś robiłeś?” - dopytuję.
„Nic”… nic? Godzina 16:13, a ten nic jeszcze nie robił? Coś mi tu nie pasuje!
Patrzę na jego biurko. Widzę przygotowany indeks, chyba będzie szedł po podpis. Eureka! Spytam go co dostał! Nawet pamiętam z czego miał egzamin, taki jestem przygotowany!
„Co dostałeś z PKMu?” (Podstawy Konstrukcji Maszyn – pozdro dla kumatych)
„A co cię to obchodzi? Daj mi wreszcie spokój!”… to nie było miłe. Co ja robię nie tak? Dlaczego small talk jest taki trudny? Chyba muszę wyjść i się przewietrzyć.
Podejście 5.
Dobra… mam dość! Widzę, że współlokator leży i czyta książkę. Nie chcę mu przerywać, ale muszę mu coś powiedzieć. Pieprzyć cały ten „small talk” - walę prosto z mostu.
„Dziś wieczorem przychodzi najemca po odbiór czynszu” Tak, wiem! Wynajmujący, nie Najemca. Nie czepiajmy się słówek, każdy powinien zrozumieć. On też zrozumiał. Odpowiedział nieironicznie, treściwie i nawet odłożył książkę na bok. A brzmiało to mniej więcej tak:
„Co *do stu tysięcy fur beczek smoły*!? Nie mogłeś mi tego powiedzieć wcześniej?”
I puenta tej historii jest dość prosta. Ja nie umiem w „small talk”, a mój współlokator to…
Chyba wolałbym już rozmawiać z Otisem. Byłoby bardziej klawo. No, ale cóż… „Ciesz się z tego co masz” i takie tam. Idę porozmawiać z kimś innym.
Zbieżność imion i nazwisk jest przypadkowa.