32 358-66-12
teraz gra:-
Egida
Zobacz ramówkę

Grosza daj Netflixowi

Recenzja autorstwa Tomasza Kisiela serialu Wiedźmin, który miał swoją premierę na platformie Netflix 20 grudnia 2019

UWAGA - TEKST ZAWIERA SPOILERY





   Z najnowszym Wiedźminem jest trochę jak z remasterem Gothica – jest ładnie, ciekawie i ogląda/gra się przyjemnie, ale znaczna część polskiego fanbase’u chciałaby po prostu tę samą fabułę i tekstury rozciągnięte do jakości 4k. Dlatego też lament fanów TURBOSŁOWIAŃSKOŚCI Wiedźmina, która rzekomo został przez Netflixa zabrany, niósł się echem jeszcze na długo przed premierą. Jeśli chcecie wiedzieć dlaczego owe zawodzenie było niesłuszne, a samo opus magnum Andrzeja Sapkowskiego jest mniej słowiańskie, niż wydaje się konserwatywnej części odbiorców– zapraszam do czytania. Jeśli wystarczy Wam jedno zdanie, napiszę „Nie czytajcie tej recenzji tylko idźcie oglądać Wiedźmina, bo to dobry serial jest”.
 
   No to może na początek to, co w serialu mi się nie podobało (bo było tego mniej niż rzeczy fajnych). Miasta, a raczej ich brak. Cintra, w opowiadaniach Perła Północy– wspaniałe architektonicznie i tętniące życiem miasto otoczone puszczą, tutaj–miejski moloch  na środku szarego wypalonego pola, taka bieda Gra o Tron (ale lepsze, bo umówmy się, że po ostatnich sezonach nic nie pozostawi takiego niesmaku jak Gra o Tron). Aretuza? Znowu, w Pięcioksięgu wyspa Thaned, na której owa uczelnia się znajduje, była połączona mostem z miastem Gors Velen, a tu dostaliśmy standardowy smutny budynek na odosobnionej wyspie, o której brzegi uderzają fale. Ogólnie brak cywilizacji to największa bolączka serialu (poza kilkoma fabularnymi, ale o tym później). Nie uświadczymy Oxenfurtu, Novigradu, stolicy Nilfgaarduani Wyzimy. Stolica Temerii jest chyba najbardziej pokrzywdzona, ponieważ w serialu pojawia się polowanie na Strzygę (notabene bardzo fajny ukłon w stronę Tomka Bagińskiego, bo spora część walki Geralta z Addą mocno przypomina intro pierwszej części gry), jednak król Foltest, zamiast przebywać w stolicy, w tej wersji rezyduje w pałacu zimowym (nie mówiąc o tym, że sama Temeria jest przedstawiona głównie jako lasy, być może faktycznie jest to państwo inspirowane Polską). No i właśnie, Foltest. Nie uznaję jako minus większości decyzji castingowych, nie przeszkadza mi Yennefer ani ciemnoskóre driady (bardziej to, że posługują się kuszami i włóczniami, co woła o pomstę do Melitele), nawet kontrowersyjny wybór Anny Shaffer na Triss Merigold nie przeszkadzałby mi, gdyby nie pozbawiono jej chyba najbardziej charakterystycznej cechy, czyli rudych włosów. Ale Foltest? To już jest inna bajka. Przypomnijmy, że zarówno w książkach, jak i w grach Foltest to stosunkowo młody (w chwili śmierci ma niewiele ponad 50 lat), przystojny i stanowczy władca. Tutaj to starzejący się dziadyga, którego poznajemy, gdy zajada się kurczakiem w odosobnieniu i u którego próżno szukać elokwencji i uroczej bucowatości książkowego pierwowzoru. Na szczęście pojawia się tylko raz, więc liczę na tę jedną zmianę castingową w drugim sezonie. Ostatnim mankamentem są wspomniane zmiany w fabule, które razić będą raczej tylko ludzi obeznanych z pierwowzorem. Rozumiem, że (podobnie jak w przypadku Gothic Remaster) mówimy tu o adaptacji, a nie przekładaniu materiału 1:1, gdyż byłoby to zwyczajnie nudne, ale pozbycie się w dość pretensjonalny sposób całkiem istotnej dla dalszego rozwoju fabuły postaci jaką jest druid Myszowór tym razem woła o pomstę do Freyji. W zasadzie to równoznaczne z zabójstwem takich postaci, jak Keira Metz czy Fringilla Vigo (sporą głupotką scenariuszową jest także to, że Fringilla - główna czarodziejka Nilfgaardu, a w książkach tajna broń Południa, w serialu uczęszcza do Aretuzy położonej w centrum Królestw Północy i jest w rękach Kapituły, co u Sapkowskiego by nie przeszło). Ale czy te wady rażą? Jeśli tak jak ja znasz na pamięć opowiadania i Pięcioksiąg (nie mówimy o Sezonie Burz oraz Szponach i Kłach, bo to błąd w Matrixie), to będą delikatnie boleć, ale raczej ogólnego funu z oglądania nie odbiorą, a patrząc na to, że serial jest dedykowany odbiorcom z całego świata, większość z nich nie zwróci na nie pewnie uwagi.
 
   No to teraz możemy przejść do plusów, bo tych jest sporo. Po pierwsze HENRY CAVILL TO IDEALNY SERIALOWY GERALT. Przed premierą wiele słyszało się, że jest za ładny, zbyt muskularny i w ogóle ”za amerykański”. A tu co? Kiedy widzimy go po raz pierwszy, twarz ma trupiobladą, oczy czarne jak smoła i żyły na wierzchu. Oczywiście później widzimy Geralta także bez eliksirów, ale nie odniosłem wrażenia Wiedźmina - Chada, wszak growy i książkowy Geralt też do chucherek nie należeli. Wyszło świetnie, Geralt jest przez większość czasu kwaśny, rzuca ciętymi ripostami, rozmawia z Płotką i zawadiacko opiera się jedną nogą o większość parapetów, przy których staje (brzmi to głupio, ale jak dla mnie wygląda niesamowicie satysfakcjonująco). Przy Yennefer truchleje, Jaskra zwyzywa, ale w razie kłopotów mu pomoże – powieściowy Gerald jak się patrzy. Ogólnie, jak już wspominałem, nie mam większych zastrzeżeń do decyzji castingowych. Bardzo przyjemnie wypadł także Joey Batey jako Jaskier - rockandrollowiec. O ile na początku delikatnie mnie irytował (ale taka w sumie jest rola barda), tak z każdym kolejnym odcinkiem fajnie oglądało się swego rodzaju więź między nim a Geraltem. Przypomina to w niektórych momentach relację Shrek – Osioł (w sumie pada nawet żart o cebuli). Nie mówiąc o tym, że Toss a coin to yourwitcher (Rzućcie grosz wiedźminowi) wpada w ucho niesamowicie i nucę ten kawałek już od trzech. Muzyka ogólnie stoi na wysokim poziomie, ale to bodaj jedyny element, który w każdym Wiedźminie wychodzi – nawet w polskim potworku. Umówmy się, że soundtrack Grzegorza Ciechowskiego i Zbigniew Zamachowski na niektórych wokalach to złoto. Podobnym złotem są w netfliksowym Wiedźminie sceny walki. I o ile do scen batalistycznych można się przyczepić (Rzeź Cintry ma parę błędów logicznych jak na przykład to, dlaczego Nilfgaard posiada w swoich szeregach JEDNEGO łucznika (i jest to oczywiście ważny dla fabuły Cahir) podczas gdy w innych adaptacjach ich główna siła leży w łucznikach i wymyślnych maszynach oblężniczych)tak sceny walk w których udział bierze nasz białowłosy przystojniak to złoto (zwłaszcza walka z Bandą Renfri. Gdy zobaczyłem choreografię i odbicie bełta kuszą krzyknąłem wiele niecenzuralnych słów wyrażających całą gamę emocji, od zdziwienia aż po podziw).Inne postacie nie odbiegają wcale jakością walk, podobnie jest z magią. Pomimo delikatnie zmienionych zasad działania Chaosu, magia jest efektowna.

 
    Jak widzicie plusów jest zdecydowanie więcej niż minusów, także dajcie Wiedźminowinie tylko grosza, ale i te 8 godzin z życia, a nie pożałujecie. Ale miało być też o słowiańskości, a raczej tym, że nie ma jej aż tak dużo, jak może się wydawać. Andrzej Sapkowski pisząc Wiedźmina czerpał garściami z mitologii Arturiańskiej, Nordyckiej, Egipskiej i Słowiańskiej właśnie, ale nie można też zapomnieć o przeinaczaniu na swoją korzyść klasycznych bajek Braci Grimm czy Andersena (wspomniana Renfri i jej grupa 7 krasnoludów, opowiadanie Trochę Poświęcenia bazujące na bajce o Małej Syrence). I właśnie dlatego tak wiele osób pokochało ten świat, bo każdy znajdzie w nim coś dla siebie. W grach również słowiańskości jest jak na lekarstwo, Wyzima z pierwszej części przypomina większość średniowiecznych miast, Novigrad z Dzikiego Gonu to połączenia Amsterdamu z kilkoma charakterystycznymi budynkami Gdańska, nie mówiąc o Księstwie Toussaint z samej nazwy mocno francuskim. Słowiańskość mamy najbardziej widoczną w Sercach z Kamienia, gdzie obraz szlachty bazuje na tej z czasów rozbiorów, czyli paradoksalnie tej, która słowiańskich korzeni się wyrzekła. Jeśli słowiańskość i Polska mają być kojarzone z lasami, bagnami i biednymi wioskami to smutne to wnioski. Dodatkowo, nie wiem skąd Geralt stał się takim idolem prawicowonacjonalistycznych środowisk. Przypominam, że mówimy tu o odmieńcu, którego ksenofobiczne komentarze spotykają na każdym kroku i który ginie podczas rasistowskiego pogromu stając po stronie nieludzi, podczas gdy rasistami jest brudna gawiedź, która z pianą na ustach chce zabijać dlatego, że ktoś ma szpiczaste uszy. Nie mówiąc już o silnych postaciach kobiecych czy całkiem subtelnie poprowadzonych wątkach dotyczących różnych orientacji. Ciężko zatem nie stwierdzić, że na 95% Geralt byłby lewakiem. I z tym drodzy czytelnicy Was zostawiam. I idźcie oglądać.

Tomasz Kisiel
Uniwersytet Śląski w Katowicach
Telewizja Internetowa Uniwersytetu Śląskiego
Suplement+

Radio Chat

    Napisz wiadomość