32 358-66-12
teraz gra:-
Egida
Zobacz ramówkę

Klątwa "hype’u", czyli o Cyberpunk 2077


Tekst: Antoni Sowiński
Korekta: KH

Liczę na to, że ten krótki tekst ponownie pobudzi czytających do dyskusji, chociaż już minął weekend, kiedy była ona najgorętsza. Dnia 10 grudnia 2020 roku, po wielomiesięcznych opóźnieniach, świat doczekał premiery najbardziej wyczekiwanej gry roku – Cyberpunk 2077 (podobne napięcie odczuwalne było jedynie przy tegorocznej premierze The Last of Us: Part II). Produkt narodowy, który trzyma przy życiu warszawską Giełdę Papierów Wartościowych, nasz reprezentant na scenie gamedevu CD Projekt Red zatryumfował wynikami sprzedaży. Czy słusznie?



Patrząc na ten, mówiąc łagodnie, rozgardiasz, przypomina mi się sytuacja zawiązana z dwiema innymi grami, które również po rozgrzaniu fanów do czerwoności obietnicami okazały się odpowiednio: spektakularną klapą (oryginalne Watch Dogs Ubisoftu) i klapą, która później została przekuta w niemały sukces (No Man’s Sky od Hello Games). Obie gry cechowało ambitne podejście do tematu, które ujmuje jeden termin – next-gen. My, gracze, znudzeni obecną generacją konsol (a więc i technologii, do których byli przywiązani developerzy) chcemy, żeby gry były cackiem, pięknym i zmyślnym jednocześnie, wyciskającym z procesorów i kart graficznych co się da.

Watch Dogs swoim słynnym filmikiem z rozgrywki z 2012 skusiło nas wizją fantastycznego miasta, na które gracz może wpływać technologią i umiejętnościami hakerskimi, wprowadzając niezwykle dynamiczne otoczenie. Wszystko okraszone oprawą, która wprawiała nas w zachwyt; model zniszczeń aut bliski prawdziwości (parafrazując znanego streamera), powiewający płaszcz bohatera, szczegółowi przechodnie, każdy z indywidualną historią. Niestety, okazało się, że stabilne środowisko małego wycinka mapy wyciska z konsol, co się da. Zaplanowana mapa i rozgrywka nie byłaby możliwa na ówczesnym PS4 czy Xbox One. A lista śmiesznych ograniczeń i nieścisłości rosła; powstały nawet filmiki porównujące – mniej lub bardziej złośliwe – obietnice z rzeczywistym stanem.. Co do jednego wszyscy byli zgodni – wygenerowany hype był niewspółmierny z jakością finalnego produktu. Ubisoft nie porzucił marki i wydał najpierw w 2016 Watch Dogs 2, a w październiku 2020 roku kontynuację Watch Dogs: Legion.

No Man’s Sky z kolei było tworzone przez niezależne studio, Hello Games, jednak ze wsparciem Sony. Mało doświadczona drużyna zapaleńców postawiła sobie za cel stworzenie gry, w której można zwiedzić (teoretycznie) całą galaktykę, z proceduralnie tworzonymi planetami, gdzie wszystko jest unikatowe; rośliny, kamienie, atmosfera, zwierzęta. Fantastyczna zapowiedź z E3 2014 sprawiła, że gracze z rosnącą ciekawością oczekiwali kolejnych trailerów i informacji o grze. W momencie premiery można jednak było powiedzieć, że gra jedynie funkcjonowała. Proceduralny aspekt gry funkcjonował jako tako, gameplay również był jako-taki. Rozwścieczeni gracze wysyłali listy z pogróżkami na adres Hello Games, Sony również zmarszczyło brew, widząc, jak bardzo wybrakowany jest produkt  porównaniu z obietnicami. Gracze byli zgodni, że napompowany hype był zbyt wielki, tym razem jednak sami ponosili za to winę. Po latach okazało się jednak, że twórcy się nie poddali i systematycznie dodawali więcej zawartości do swojej gry, tworząc naprawdę grywalny i ciekawy tytuł. któremu brakowało dopieszczenia na początku; innymi słowy, niedoświadczonym twórcom brakło czasu.

https://www.cyberpunk.net/build/images/home3/screen-image-mercenary-49f166ed.jpg

CD Projekt Red ma za sobą trzy gry, w tym behemota, jakim był Dziki Gon. Pierwsza zapowiedź Cyberpunku z 2013 roku była zatem zaskoczeniem – przecież nie wydali jeszcze zwieńczenia trylogii o Geralcie z Rivii. Jednak po premierze (która też nie obyła się bez problemów) wszyscy zgodnie stwierdzili, że następny projekt Redów może być świetny.

7 lat po zapowiedzi, 4 lata po faktycznej produkcji (licząc od wydania ostatniego dodatku do Dzikiego Gonu, czyli Krwi i Wina) mamy grę, która na razie jest niewspółmierna wobec hype’u, stworzonego zarówno przez studio, jak i graczy. Liczba błędów, jaką zgłosili gracze w przeciągu 48 godzin jest chyba porównywalna do tej z Fallouta 76; wersje gry na PS4 i Xbox One okazały się na początku niegrywalne, teraz po łatkach są grywalne w miarę. Obiecywany szczegółowy i dynamiczny otwarty świat jest zaprogramowany gorzej, niż GTA V, które premierę miało w 2013, na konsolach jeszcze poprzedniej generacji, czyli PS3 i Xboxie 360! Jedynym elementem, którego którym gracze mają pozytywną opinię jest world design, który spełnia oczekiwania. Chce się krzyknąć: Gdzie jest ten chłopiec i co się z nim stało?

Polski developer z pozycji branżowego underdoga zamienili się w kolejne korpo, gdzie sprawozdanie finansowe i kalendarz inwestora są na pierwszym miejscu na stronie internetowej. Można ich bronić, że pierwszy raz robili FPSa w takim wydaniu, a wcześniej się tylko zabijało potwory i ludzi (na zmianę mieczem srebrnym i stalowym), ale niestety – licząc realistycznie, mieli przecież cztery lata, i to licząc opóźnienia premiery. Dodatkowo słyszy się w branży o sposobie traktowania pracowników przez CD Projekt, który pokrywa się ze słynnymi słowami prezesa Comarchu.

Czy uważam Cyberpunk 2077 za złą grę? Nie, bo jeszcze w nią nie grałem. Myślę nawet, że może to być bardzo dobra gra, która (jak No Man’s Sky) potrzebuje kilku miesięcy, by pokazać swoje prawdziwe oblicze. Tylko dlaczego mam dawać taryfę ulgową studiu, które zatrudnia ponad 800 osób i opóźniło premierę, by wydać produkt, który – w najlepszym razie – jest wybrakowany, a w najgorszym – niegrywalny?

Nie zrozumcie mnie źle – nie jestem ojkofobem i wysoce cenię naszego rodzimego producenta gier. Nie możemy go jednak traktować jak świętą krowę, której wszystko wolno – to już nie są twórcy, którzy na przekór wszystkiemu wydali dziwnego, acz niezwykle interesującego Wiedźmina z 2007 roku.

Słownik języka PWN prezentuje nam taką definicję hype’u: coś bardzo popularnego, czasami ta popularność jest sztucznie „napompowana”; popularność, coś modnego, w trendzie; „jest na coś hajp”. Dodałbym, że hype jest także formą kampanii marketingowej, która oferuje nam zafałszowany obraz produktu, niezgodny z rzeczywistością. Bo nazywać to zwyczajnie kłamstwem już nie wypada.

PS
Recenzję redaktora Kisiela (popartą tygodniem rzetelnego grania) będziecie mogli przeczytać już niedługo! Stay tuned!
Uniwersytet Śląski w Katowicach
Telewizja Internetowa Uniwersytetu Śląskiego
Suplement+

Radio Chat

    Napisz wiadomość