Reportaż z finałów 5 sezonu T-Mobile Ligi Akademickiej
Mimo godziny 11:15, w sobotę 18 stycznia na dworcu autobusowym w Katowicach było całkiem tłoczno, jednak znacznie większy tłum miał czekać na mnie około 200km dalej...
Z autobusu wysiadłem o 13:40 we Wrocławiu, gdzie od razu po wyjściu, spotkałem się po raz pierwszy twarzą w twarz z Maćkiem Sarnickim. Zerdon, bo taki ma pseudonim to młody trener niemieckiej organizacji AeQ E-Sports. Obracając się w tym środowisku, jesteśmy przyzwyczajeni do spotykania osób w „świecie rzeczywistym” dopiero po pewnym okresie utrzymywania znajomości poprzez media społecznościowe czy komunikator głosowy, więc obyło się bez niezręcznych sytuacji. Zerdon jedynie krzyknął prześmiewczo: „Eee gościu, łazimy tu już 40 minut!”, po czym przywitałem się z nim i jego kuzynem i popędziliśmy na tramwaj. Lekko podenerwowany, ponieważ zarówno kasownik jak i aplikacja nie pozwalały mi kupić biletu, przejechałem 5 przystanków zanim wysiadłem pod budynkiem Politechniki Wrocławskiej. Kilkaset metrów dalej przywitał nas obiekt „Strefa Kultury Studenckiej”, w którym już za półtorej godziny miał się rozpocząć mecz o trzecie miejsce, a zaraz po nim wielki finał piątego sezonu T-mobile Ligi Akademickiej.
Gdy wszedłem do budynku, ze scenicznego nagłośnienia dobiegły mnie słowa prowadzącego owe wydarzenie, Filipa „Testree” Mątowskiego. Prowadził on wywiad podczas jeszcze trwającego turnieju „CodingMasters”, czyli konkurencji dla programistów. Całość realizowana była we współpracy z portalem Pracuj.pl, więc pomyślałem, że jest to znakomita inicjatywa i pewnie gdybym potrafił programować próbowałbym dzięki temu zaleźć pracę w zawodzie. Po przywitaniu się ze wszystkimi znanymi mi osobami, odebrałem bon na obiad w lokalnej stołówce i tam też poszedłem razem z Mikołajem „Rekd” Bryłą.
Rekd jest dziennikarzem i komentatorem League of Legends, którego poznałem już dwa lata temu. Jednak podobnie jak Zerdona, nie miałem go wcześniej okazji spotkać twarzą w twarz. Pomimo tego, nawet okropnie przesolony obiad nie wpłynął na naszą rozmowę, która niczym nie różniła się od poprzednich, prowadzonych online. Wyrzuciłem jednorazowe talerze i spojrzałem na zegar w telefonie. Do rozpoczęcia meczu o trzecie miejsce pozostała mniej niż godzina. Idę na „backstage”, który w tym przypadku stanowi jeden wydzielony pokój dla zawodników i organizatorów turnieju. Siadam z kartką i długopisem by sporządzić „brief” na zbliżającą się transmisję. Zapisuję wszystko jak leci, nazwy drużyn i ksywki zawodników, które przecież znam, ale przezorny zawsze ubezpieczony. Następnie rezultaty poprzednich spotkań, statystyki i ciekawostki za sprawą których można przedstawić piękną narracje, historię której prawdopodobnie i tak nie dam rady opowiedzieć. Bynajmniej nie tak jakbym chciał.
Nagle ktoś łapie mnie za ramię, „SiemaBezi, co tam? Kto gra w meczu o trzecie?”. Ten żartowniś to Łukasz „Leo” Mirek i, nie dajcie się zwieść, to jedna osoba! Łukasz, Leo czy też Mirek, to znajomy komentator z którym castowaliśmy cały piąty sezon Ligi Akademckiej, a już za chwilę, mieliśmy skomentować mecz o trzecie miejsce. Dwie drużyny akademickie biorące w nim udział, „Wataha” z Wojskowej Akademii Technicznej w Warszawie oraz „Morsy” z Uniwersytetu Gdańskiego, czekały już przed wejściem na scenę, aż Testree zapowie ich mecz. Zanim udałem się do naszego stanowiska komentatorskiego, zamieniłem kilka słów z graczami „Watahy”, których miałem okazję poznać podczas poprzednich eventów. Biurko z monitorami, przy którym siedzieliśmy znajdowało się tuż obok produkcji. Produkcja za to znajdowała się zaledwie kilka metrów od publiczności, oficjalnie liczącej 200 miejsc siedzących. Czy była zapełniona? Nie wiem, nie pamiętam, ale czy to ważne? Robiła ogromny hałas i jeszcze większe wrażenie.
Zakładam słuchawki i ruszamy z pierwszą mapą spotkania rozgrywanego w formacie bo3, czyli najlepszy z trzech, bo gra toczy się do dwóch zwycięstw. Pierwszą grę wygrywają „Morsy” z Gdańska. Wychodzę do toalety podczas przerwy, gdzie po drodze spotykam chłopaków z „Watahy”. „Jak nastroje guys, będzie powrót?” – zapytałem, „Prosta sprawa, że będzie, oddaliśmy pierwszą co by im nie było przykro na afterze” – odpowiada Mateusz „Ganji” Kiersnowski, junglerzespołu. Reszta członków drużyny zawtórowała śmiechem. W dobrych nastrojach weszli na scenę by przygotować się do kolejnej mapy, co z pewnością wpłynęło na końcowy rezultat, jakim było zwycięstwo 2:1 na korzyść ekipy z Warszawy. Trzecie miejsce zdobyli po raz czwarty w historii tych rozgrywek, a „Morsy” czwarte miejsce, tak samo jak w zeszłym sezonie.
Kamil „Franchester” Franciszkiewicz w pomeczowym wywiadzie wyraził się jasno: „Cieszymy się ze zwycięstwa ale pozostaje spory niedosyt. Wiemy, że stać nas na jeszcze więcej i postaramy się to udowodnić podczas przyszłej edycji!”.
Około 20 minut przerwy, pójść do toalety, przewietrzyć się, pogadać z zawodnikami. Tak, niekoniecznie w tej kolejności, ale tak. Napić się, to też bardzo istotne, tylko nie redbulla, który jest sponsorem i był dosłownie wszędzie, a wody, bo to ona działa najlepiej.
Wisienka na torcie, pora na wielki finał piątego sezonu T-mobile Ligi Akademickiej. Drużyna gospodarzy, Inżynierzy Politechniki Wrocławskiej zawalczy z drużyną gości – Lwami z Politechniki Gdańskiej. Inżynierzy to mistrzowie sezonów 1,3 i 4, jedynie w sezonie drugim byli wicemistrzami, kiedy to w finale ulegli nikomu innemu jak właśnie Lwom z Politechniki Gdańskiej.
Inżynierzy rozpoczęli jak przystało na najbardziej doświadczoną drużynę akademicką. Metodycznie rozpracowali swoich przeciwników, popełniając jak najmniejszą liczbę błędów. Znaczna część widowni która kibicowała gospodarzom już wiwatowała, spodziewając się sprawnego rozwiązania wynikiem 2:0. Należy jednak pamiętać, że oba zespoły mają bogatą historię rywalizacji w finałach lig akademickich. Takie uczelniane „el classico” prawie zawsze, kończy się wynikiem 2:1, statystycznie częściej na korzyść Inżynierów. Tym razem również nie było wyjątku od tej reguły, Lwy zdominowały mapę numer dwa, podobnie jak Inżynierzy zrobili to w przypadku pierwszej.
Stan jeden do jednego, te drużyny były w identycznej sytuacji już multum razy, wygrać miał po prostu lepszy. I tak się stało, po blisko 40 minutowym, szalenie wyrównanym boju, Inżynierom którzy już wracali do tego spotkania z ogromnego deficytu, powinęła się noga. Lwy bezlitośnie to wykorzystały i nareszcie dopięły swego. Zdobyli tytuł mistrzowski po raz drugi, po 2 sezonach przerwy to oni ponownie dzierżyli trofeum T-Mobile Ligi Akademickiej. Publiczność wiwatowała, była wniebowzięta, tak jak my wszyscy, pomimo tego, że to właśnie gospodarze przegrali. Lwy napisały wyśmienitą historię powracając na szczyt, strącając z tronu trzykrotnych mistrzów z Wrocławia. Kapitan Inżynierów PWr, Adam “Bedvolf” Howaniec, przyznał, że wszyscy otrzymaliśmy prezent od “Lwów”, bowiem na finały następnej edycji, gdzię postarają się ponownie odebrać im tytuł, pojedziemy w czerwcu na teren gospodarzy, czyli do słonecznego Gdańska.
Wojciech Wróbel
Wojciech Wróbel