Nadmorska podróż w przestworza wspomnień - unitrΔ_Δudio "summer somewhere" (RECENZJA)
Wyobraźcie sobie taką sytuację. Jest środek lata, siedzicie sobie w spokoju na jakiejś plaży, jesteście na niej tylko wy i to wyjątkowe morze, w które tak bardzo uwielbialiście się wpatrywać kiedy byliście mali. Tego dnia wydaje wam się, że to morze jest jakoś wyjątkowo głośniejsze, nabrało więcej charakteru w sobie, tak jakby nagle zaczęło ono z wami rozmawiać. Patrząc na nie zdajecie sobie sprawę z tego ile stresu zeszło z was od ostatniego czasu, ile miejsca macie na to aby trochę porozmyślać sam na sam a przy okazji trochę powspominać stare dobre dzieje...
Jeśli do takiej sceny ktoś wtedy potrzebuje odpowiedniej ścieżki dźwiękowej, na pomoc z odsieczą rusza unitrΔ_Δudio...
Paweł Kasperski to człowiek o wielu twarzach jeśli chodzi o jego dokonania muzyczne. Jedni kojarzą go jako P.A.F.F., inni jako hayfevah, jeszcze inna grupa ludzi kojarzy go jako DJ Mżawki Litry...
Ale oprócz swoich tanecznych odsłon, posiada on także swoją bardziej osobistą stronę, przepełnioną nostalgią oraz melancholią w swojej muzyce. Tą odsłoną jest właśnie alias unitrΔ_Δudio. I właśnie do niego posiadam największy sentyment, wsłuchując się w te utwory już od momentu kiedy miałem 13, może 14 lat. Jedyne co mnie zawsze smuci to to, że nie spotkałem do tej pory osoby, która nie kojarzyła by tego aliasu z niczego innego oprócz remixu do "Chciałem Być" Krzysztofa Krawczyka (swoją drogą ta wersja nadal brzmi fenomenalnie po 10 latach!). A przecież dyskografia unitry sięga o wiele głębiej w swojej historii: od rozpoczęcia nurtu polskiego Vaporwave na "Onionwave Sessions" (2014), po kapitalną, nocną jazdę bez trzymanki na "Way Past Your Bedtime" (2016), po post-breakup'owe "Post-Love", na którym ujawnił także swoją tożsamość (2018), po taneczno-melancholijne "The Ghost Coast", po którym działalność jako unitrΔ została wznowiona po przerwie (2021), aż po tegoroczną pozycję, o której chciałbym wspomnieć właśnie w tym tekście.
"summer somewhere" to album, który niby wydaje się bliski swoim poprzednikom, ale jednak ma się wrażenie, że jest to pozycja kompletnie inna, odcięta od reszty, posiadająca taki trochę swój świat. I niech was nie zmyli to "Summer" w nazwie. Jeśli spodziewaliście się czegoś bardziej tanecznego na tym materiale - to nic z tych rzeczy! "summer somewhere" to płyta, prawie w całości, ambientowa, zahaczająca także przy tym o elementy chilloutu czy również synthwave'u. Sam Paweł wspominał również o tym, że jest to album, który naprawdę wiele dla niego znaczy. Pierwszą taką dawkę nostalgicznych oraz rozmarzonych słońcem dźwięków dostajemy już w utworze otwierającym album, czyli "just light". Ciepło brzmiące partie syntezatorowe, chwytające za serce melodie oraz dźwięki falującej wody sprawiają, że słuchacz już na starcie doświadcza na własnej skórze oraz wyobraża sobie krajobraz, w którym się znajduje. Dodatkowo wspomnę, że niektóre partie utworu trochę mi przypomniały z jakiegoś powodu kawałek "Resonance" od HOME, oczywiście mówiąc to w pozytywnym tego słowa znaczeniu.
Nie skłamię wam mówiąc, że im dalej w las tym lepiej! Utwory takie jak "tidewatch", "she said waves" czy również tytułowe "summer somewhere" rozszerzają ten falujący, momentami wręcz melancholijny krajobraz w jeszcze większym stopniu. Gdybym miał to jakoś trafnie porównać jeśli chodzi o kwestię instrumentalną oraz techniczną (mix i mastering) to powiedziałbym, że te trzy kawałki łączą ze sobą wszystkie najlepsze elementy dźwięków z "Way Past Your Bedtime" oraz "The Ghost Coast", rozszerzając je klimatycznie do granic możliwości w najlepszy możliwy sposób (zresztą co ja mówię, cały album jeśli chodzi o mix i mastering brzmi fantastycznie)!
Idąc naprzód przez naszą podróż również natkniemy się na kolejne ciekawe smaczki. "left the window open" wydaje się być idealną ścieżką dźwiękową do dwóch różnorakich do siebie sytuacji: jako utwór podczas wschodu słońca, kiedy wstajesz bladym świtem i wszystko wokół ciebie budzi się wraz z tobą; oraz jako utwór podczas pory zachodu / całkowitej ciemności wśród blasku księżyca, rozmyślając nad swoim życiem i tym, ile zdążyło się już w nim wydarzyć. Jest to fenomenalne wykonanie pod każdym względem. "the simplest days" oprócz charakterystycznego użycia syntezatorów oraz brzmień zahaczający o gitarowy, dźwięczny klimat folkowy, zawiera również kobiecy głos zapraszający słuchacza w podróż po jego najskrytszych wspomnieniach (mające nawet wrażenie takich, które nigdy się nie wydarzyły), prosząc jednocześnie aby ta przygoda nigdy nie miała końca. Dziwnym trafem po kątem melodycznym, "the simplest days" może się skojarzyć z czymś w postaci ambientowej wersji instrumentalnej do "Summertime Sadness" Lany Del Rey. I szczerze, nie miałbym nic przeciwko takiemu porównaniu.
Na uwagę zasługuje również "gemini 11 fm", współprodukowany wraz z producentem o pseudonimie Daner, który posiada swoją całkiem długą historię jako, że pierwsze szkice do tego utworu powstały już w 2011 roku (!). I szczerze powiedziawszy, dokończenie tego arcydzieła było jedną z najlepszych decyzji unitry, jaką podjął w swojej karierze. Rozmarzony, senny wręcz klimat przepełniony nutką niezwykle bogatej aranżacji dźwiękowej, pasowałby jak ulał jako końcówka jakiegoś letniego, amerykańskiego filmu z lat 80-tych.
Kontynuując plażową wyprawę, "nothing urgent" to, moim zdaniem, bardzo udany follow-up do "the simplest days" domykający odpowiednią klamrą podróż przez nostalgiczne wspomnienia, "blue folding into blue" zawiera mocne skojarzenie z czymś w rodzaju takiej sennej wersji "In McDonalds" Buriala, którego twórczość zresztą jest jedną z największych inspiracji Pawła (chociaż momentami ten utwór potrafi być zbyt senny, ale to swoją drogą), natomiast całokształt naszej podróży, w bardzo ciekawy sposób, zamyka "the final glimpse of the sun", które pod względem produkcyjnym tutaj już w znacznym stopniu przypomina dokonania unitrowe z czasów ery "Post-Love".
Podsumowując, powrót albumowy Pawła Kasperskiego na scenę muzyczną jako unitrΔ_Δudio, po ponad 4 latach przerwy od ostatniej płyty, można zdecydowanie uznać za udany. Przede wszystkim nawet mogę stwierdzić, że był dla niego wręcz potrzebny, jako odskocznia od tej całej imprezowej otoczki a przede wszystkim pokazanie, że ta bardziej intymna strona muzyczna w jego dyskografii nie zagubiła się gdzieś po drodze, że ona wręcz ewoluowała na jeszcze większą skalę, no i także, że te 3 lata pracy nad tym albumem zdecydowanie nie poszły na marne.
Czy jest to idealny album ambientowy? Raczej nie, ale nawet te słabsze momenty nie mają wielkiego wpływu na całokształt brzmienia płyty. Czy jest to album ambientowy, który pod względem klimatu mógłby rywalizować z takim "Selected Ambient Works Volume II" Aphexa Twina czy "Ambient 1: Music for Airports" Briana Eno? Cóż, jest to kwestia sporna dla wielu słuchaczy. Jedno jest tutaj pewne: Jeżeli chociaż raz się zagłębisz w tą podróż przez faliste, ciepłe, melancholijno-nostalgiczne dźwięki, to jest duża szansa, że będziesz chciał tą podróż przeżyć raz jeszcze, i jeszcze, i jeszcze, i jeszcze…
Autor: Przemysław "mau5son" Jelonek
Ulubione Utwory: tidewatch, she said waves, left the window open, gemini 11 fm, summer somewhere
Najsłabsze Utwory: blue folding into blue
OCENA:
8.5 / 10
Posłuchaj albumu tutaj: