To nie meteoryt zabił dinozaury – to ten film.
Tak, moi drodzy. To ten film zabił dinozaury. Można powiedzieć, że przy poprzednim filmie z serii „Jurassic World” dinozaury stały już na krawędzi przepaści, ale teraz zrobiły krok naprzód – prosto w otchłań.
„Jurassic World: Odrodzenie” w reżyserii Garetha Edwardsa miał swoją premierę 1 lipca 2025 roku na świecie, a 4 lipca w Polsce. Myślicie pewnie: „Odrodzenie” – czyli nowa fabuła, nowe dinozaury, świeże pomysły. Otóż… nie. Fabuła, postacie i nawet same dinozaury to kalka poprzednich części. I zaraz wam to udowodnię.
1. Fabuła
Film otwiera scena w laboratorium, gdzie najpierw jesteśmy świadkami żenującej reklamy Snickersa. Papier po batoniku śledzi pracownika, który go zjadł, a kiedy przechodzą przez śluzę do – jak się domyślamy – groźnego dinozaura, papier dostaje się do mechanizmu i niszczy wszystkie zabezpieczenia. Mamy się przestraszyć, ale efekt jest raczej komiczny.
Dalej dowiadujemy się, że dinozaury niemal wyginęły. Przetrwało kilka gatunków żyjących na wyspach w pobliżu równika – tam, gdzie klimat przypomina ten sprzed 60 milionów lat. Te tereny są zakazane. Oczywiście, jak łatwo się domyślić, ktoś organizuje ekspedycję właśnie tam.
Bogaty przedstawiciel firmy farmaceutycznej zbiera drużynę: specjalistę od dinozaurów, najemników i – przez przypadek – kilku cywilów. Brzmi znajomo? Oczywiście, bo to kalka fabuły z poprzednich części.
Od początku wiadomo, kto przeżyje, a kto zginie. Postacie z imionami – przeżyją. Postacie bez imion – zginą lub poznamy ich imię tuż przed śmiercią. Celem wyprawy jest zdobycie krwi od trzech największych dinozaurów: lądowego, wodnego i latającego. Ale – zaskoczenie! – to wcale nie jest takie proste. Ich łódź zostaje zniszczona i mają 24 godziny na wykonanie misji przed przylotem śmigłowca ratunkowego.
2. Postacie
Postacie są szablonowe i przewidywalne – jakby wyjęte z taniej gry komputerowej. Mamy:
-
Tępego osiłka, który strzela do wszystkiego i szybko ginie
-
Chciwego korpoludka, którego zachłanność prowadzi do śmierci.
-
Niewinnego naukowca, który kocha dinozaury i jest „czysty jak łza”.
-
Tajemniczą postać graną przez Scarlett Johansson, która „robi to dla pieniędzy”, ale oczywiście przechodzi przewidywalną przemianę.
-
Rodzinkę: ojca z dwoma córkami i znienawidzonym zięciem – irytującą, dramatyczną i wymuszoną emocjonalnie.
Szczególnie relacje rodzinne wypadają tu jak z taniego dramatu – mają wzruszać, ale bardziej męczą niż poruszają.
3. Absurdy
Absurdów nie brakuje. Oto kilka perełek:
-
T-Rex goni rodzinę... która ucieka na pontonie. I – niespodzianka – ponton okazuje się odporny na jego szczęki.
-
Scena śmierci chciwego bohatera to niemal 1:1 kopia sceny z „Jurassic Park” – tylko gorzej zrealizowana.
-
Pobieranie osocza z latającego dinozaura odbywa się przez spuszczenie się na linach do gniazda na szczycie skały. Jeden z bohaterów spada z dużej wysokości, ale... ratują go liście. Dosłownie. Spadający człowiek, liście jak materac. Brzmi jak żart? Tak się właśnie czułem.
4. Podsumowanie
„Jurassic World: Odrodzenie” to odgrzewany kotlet. Nie znajdziesz tu ani ciekawej fabuły, ani dobrze napisanych postaci, ani oryginalnych pomysłów. To po prostu ta sama historia, inne kostiumy.
Jeśli kochasz dinozaury, może jeszcze coś wyciągniesz z seansu. Ale jeśli oczekujesz czegokolwiek więcej – emocji, bohaterów z rozwojem, porządnego scenariusza – to szczerze: nie idź.
Ja poszedłem, bo kocham ten świat. Pierwsza część wciąż robi na mnie ogromne wrażenie. Mam do tej serii podobny sentyment jak do Indiany Jonesa. Niestety – ta część to dno. Najgorszy film o dinozaurach, jaki widziałem.
Autor: Andrzej Sobota