Najciekawsze muzyczne wydarzenie roku już za nami
5 czerwca w katowickim Spodku odbył się niezwykły spektakl operowy połączony z rapem. 60-osobowa orkiestra oraz 60-osobowy chór od pierwszych sekund budowały poczucie doniosłości tego wydarzenia. Obecność śpiewaków operowych i raperów na jednej scenie pozostaje w pamięci na długo. Spodziewałem się, że muzyka będzie się zmieniać w zależności od tego, kto akurat występuje, jednak tak się nie stało. Może to kwestia moich ograniczonych zdolności muzycznych, ale wydawało mi się, że raperzy i śpiewacy operowi śpiewali w wielu miejscach do tej samej linii melodycznej. Muzyka była unikatowa – próbowałem nawet odnaleźć ją przy pomocy aplikacji w telefonie, niestety bez powodzenia. Szczególnie podobało mi się to, że ani orkiestra, ani chór nie dominowały nad resztą występu – wszyscy tworzyli harmonijną całość.
Jaka była fabuła?
Nie potrafię przedstawić jej w pełni. Oglądanie tej opery było jak czytanie Dziadów, Pana Tadeusza czy innego klasycznego dramatu – coś zrozumiesz od razu, ale pełen obraz dostajesz dopiero po przeczytaniu streszczenia lub analizy. Z mojej perspektywy była to opowieść o druidach i plemionach, które wierzyły, że Ziemia zbliża się do katastrofy. Ludzie, chcąc przetrwać, tworzą robota mającego ocalić ludzkość przed zagładą. Z czasem robot staje się bezwzględnym generałem, który obarcza ludzi winą za stan planety i jej przyszłość. Ludzkość musi się zjednoczyć i zmienić, by uratować siebie i świat. Może moja interpretacja nie jest w pełni trafna, ale spektakl wywołał we mnie refleksję nad problemami globalnego ocieplenia i zanieczyszczenia oceanów. Moją ulubioną postacią był właśnie ów zły generał – śpiewak operowy wcielający się w tę szaloną postać idealnie oddał emocje, gesty i dramatyzm scen, w których planowano zagładę ludzkości.
Oprawa wizualna
Oprócz zachwycających kostiumów, choreografii, tańców z ogniem, na linach i metalowych kołach, widzowie mogli podziwiać także widowisko generowane przez AI. Sztuczna inteligencja ukazywała wizje katastrof ekologicznych – potężne pożary i fale niszczące miasta i całe kraje. Najbardziej zapamiętałem obraz studni pośrodku pustyni, otoczonej dziesiątkami pustych, piaszczystych karnistrów. Trudno opisać w kilku zdaniach skalę i piękno tego widowiska. Jeśli jednak dodacie do tego grę świateł, scenografię i powietrzne akrobacje – wyobrazicie sobie chociaż namiastkę tego, co miałem okazję zobaczyć.
Czy połączenie rapu i opery ma sens?
Zaskakująco duży – większy, niż się spodziewałem. To była nie tylko okazja, by po raz pierwszy na żywo usłyszeć Grubsona czy O.S.T.R-a, ale także możliwość zobaczenia ich w zupełnie nowym kontekście. Spisali się doskonale – widać było zaangażowanie, z jakim podeszli do swoich ról, a emocje często dosłownie wylewały się ze sceny. Cieszy mnie, że zdecydowali się na udział w projekcie – to świetny sposób, by zachęcić ludzi zarówno do opery, jak i do rapu.
Czy warto było pójść na opera-rap?
Zdecydowanie tak. Spektakl trwał dwie godziny, z 20-minutową przerwą – idealny czas, by obcować z kulturą wyższą, a jednocześnie się nie znudzić. Rozumiem, że są osoby, które regularnie chodzą do opery i tego typu widowiska to dla nich esencja sztuki. Dla mnie jednak bez obecności rapu opera nie byłaby aż tak fascynująca.
Foto: Jakub Barański
Autor: Andrzej Sobota