Opublikowane na Radio Egida (https://egida.us.edu.pl/)

Zabić (Jerzego) Drozda

Autor tekstu: Tomasz Kisiel
Korekta: JG
 
Z Maciejem Głowackim znam się już dobrych parę lat. To bardzo specyficzny człowiek. Wygląda jakby żył gdzieś między dwudziestoleciem międzywojennym, a współczesnymi Niemcami. Zapytany czy czegoś żałuje, odpowiada, że tylko tego, że urodził się Polakiem. I potem dorzuca jakiś śmieszny obrazek z Karolem Wojtyłą. Dlatego też z niecierpliwością czekałem na jego pisarski debiut. I się doczekałem. Trzymam w swoich rękach papierowe wydanie Pieśni Chołów i jestem zaskoczony. Tym, że człowiek którego znam głównie z postowania memów stworzył faktyczną książkę. Która okazuje się lepsza niż 90% aktualnego polskiego fantasy. 
Zacznijmy od fabuły. Pieśni nie starają się zdefiniować na nowo gatunku folk fantasy. Mamy lata 80-te, oddzieloną od cywilizacji wioskę na Podlasiu i doktora z Warszawy który przyjeżdża na ową wieś przeprowadzić badania. Głowacki jednak zaczyna z wysokiego C, tak jak Pan Hitchcock powiedział, sceną spalenia dziecka w piecu chlebowym. Aktu spopielenia kaszojada dokonuje jego własna matka co czyni sprawę jeszcze bardziej niepokojącą, potem dowiadujemy się, że odpowiedzialne za ten czyn jest “Coś z Lasu”. Otóż tak, moi drodzy, nie z lasu tylko Lasu a nawet LASU, bo ten kompleks roślinności jest praktycznie głównym bohaterem, złoczyńcą i miejscem akcji w jednym. Ale za bardzo odbiegamy od tematu. Po scenie która każdemu powinna kojarzyć się z tym sławnym już obrazkiem: 
 
 
poznajemy naszego głównego bohatera, wspomnianego już wcześniej Jerzego Drozda, twardo stąpającego po ziemi brodacza który prowadzi badania dotyczące wierzeń mieszkańców Chołów. I Drozd jest takim everymanem, zblazowanym gościem, który wcale nie chce być tam gdzie jest, a badania robi nie z pasji, ale z obowiązku nadanego przez centralę. Lubi wypić, skręcić papierosa i ironicznie skomentować rzeczywistość. Jest to swego rodzaju powiew świeżości na naszym poletku fantastyki. Pomimo podobnego settingu, główny bohater nie jest przerysowanym menelem, który jak tylko pojawi się okazja zmienia się w niszczyciela sił demonicznych jak miało to miejsce u Pilipiuka z jego serią o Jakubie Wędrowyczu (która faktycznie mnie bawiła, ale byłem wtedy w gimnazjum, ostatnio z ciekawości przeczytałem fragment i poczułem zażenowanie straszne), tutaj Drozd nie ma żadnych szczególnych umiejętności i sam musi nauczyć się wszystkiego co pomoże mu przetrwać, bo zagrożenia nie są tylko nadnaturalne.

Akt pierwszy Pieśni to trochę takie polskie Miasteczko Twin Peaks. Drozd rozmawia z mieszkańcami wsi, nie dowiaduje się niczego konkretnego, ale widzi, że każdy ma tu jakiś sekret. Fantastyka miesza się z thrillerem, naprawdę czuć napięcie i czytelnik jest ciekawy co naprawdę wiedzą mieszkańcy. Żeby nie zdradzać więcej fabularnych zawiłości zapuśćmy się do Lasu. Bo u Głowackiego Las jest wszech bóstwem. Mamy całkiem ciekawą teorię według której Las operuje na nieskończonej liczbie wymiarów do których dostać się można tylko za pomocą specjalnych środków, poziomy przenikają się i pomimo tego, że brzmi to abstrakcyjnie, to działa i wpisuje się w świat przedstawiony. Poza tym wszystkim mamy oczywiście odpowiedni bestiariusz którego jednak nie zamierzam wam przytaczać bo odkrywanie go samemu jest jedną z największych frajd podczas czytania, jeśli natomiast miałbym go do czegoś porównać to najbliżej bestiom z lasu do Głuchowskiego i jego postnuklearnym kreacjom z uniwersum Metra. Tylko, że tam stworzenia powstały w wyniku skażenia i mutacji spowodowanej wojną atomową, a w Pieśniach po prostu są. Po zastanowieniu się, to okazuje się być najbardziej przerażające, że faktycznie obok nas może być coś czego się nie spodziewamy. 
 
Czy Pieśni Chołów mają jakieś minusy? Jasne, i wcale nie ma ich mało, na pewno nie jest to książka dla każdego, jeśli ktoś szuka łatwego fantasy osadzonego we w miarę współczesnych czasach zanudzi się przy lekturze, bo tutaj akcja rozwija się powoli, nawet ślamazarnie. Po mocnym początku zjawiska nadnaturalne pojawiają się o wiele, wiele później. Dodatkowo, tak jak wspomniałem, jeśli szukacie książki w której bohater - kozak ma każdego przeciwnika na strzała, po walce nawet nie jest spocony i odchodzi z zamiarem posiekania kolejnego generycznego przeciwnika - to Wasze książki Roberta Szmidta są tam (naprawdę jestem fanem wspomnianego wcześniej Uniwersum Metra, ale tego wrocławskiego nie da się czytać bez zastanowienia się jakie kompleksy ma autor tworząc tak jednowymiarowego i zbyt cool bohatera rodem z filmów ze Schwarzeneggerem albo Van Dammem (który jak nauczył nas Pietrek Kogucik wali z obrotu). W sumie jak teraz myślę, to nie ma żadnej dobrej polskiej książki z Uniwersum Metra. Nie zadziałał ani Wrocław, ani Kraków ani nawet Warszawa. Dodatkowo widać, że Pieśni są debiutem Głowackiego w formie pisania dialogów. Dopiero w kolejnych publikacjach dał się ponieść w pełni swojemu zwichrowanemu umysłowi. Tutaj widać, że jeszcze się wstrzymywał. I tak, wad jest na pewno jeszcze więcej, ale szczerze mówiąc nie przeszkadzały mi w odbiorze całości.
 
Podsumowując Pieśni Chołów są naprawdę mocnym debiutem młodego pisarza który, gdyby chciał zmiótłby sporą część tworów z Fabryki Słów w listach sprzedażowych. Mamy tu powiew świeżości, odejścia od konserwatywnego, prawackiego fantasy pokroju Piekary i jego cyklu o Inkwizytorze (okropna saga, którą ludzie kupują już tylko dlatego, że cała kolekcja ładniej wygląda na półce), czy też okropnej Achaji Ziemiańskiego (ale nie ukrywajmy, że wszystko jest lepsze od tego pełnego seksizmu mokrego snu fetyszysty). Bez żadnej ironii mogę postawić Głowackiego na podium moich ulubionych autorów fantasy, gdzie zajmie zaszczytne miejsce obok Sapkowskiego i Ćwieka, którego zarówno Kłamcę jak i Chłopców polecam, jeśli szukacie czegoś lekkiego i nieironicznie zabawnego. Natomiast o sukcesie Głowackiego świadczy fakt, że w szczytowym momencie w serwisie Patronite miał 116 patronów, ma grupę na Facebooku na której około 5 tysięcy osób memuje wraz z nimi, jego facebookową stronę Głowacki StoryYelling obserwuje 11 tysięcy osób, a nakład papierowych Pieśni Chołów rozszedł się tak szybko, że huncwot musiał na szybko dodrukowywać kolejne wersje. 
 
Jeśli nadal nie czujecie się przekonani do twórczości Maćka powiem Wam jeszcze na koniec, że wszystkie jego książki (w tym Pieśni Chołów, opowiadania z uniwersum i -o wiele lepszy- sequel Odcienie Chołów) możecie przeczytać za darmo na https://www.storyyelling.pl/. Zostawiam Was z tą myślą i zgodnie z duchem opisywanego dziś autora życzę Wam miłego dnia i smacznej kawusi. 
Adres źródła: https://egida.us.edu.pl/kultura/zabic-jerzego-drozda/rui