Tekst: Radek Kasprzycki
Korekta: AS
Powiem szczerze - zdecydowanie bardziej człowiek woli odnieść się do albumu, którego historia zaczyna się jednak od artysty, a nie wytwórni, czy opłaconego ghostwritera. Fiona Apple od zawsze była nadzwyczaj świadoma tego, co ona i jej muzyka może wywołać. W 1997 roku wychodziła na scenę MTV Video Music Awards i dawała do zrozumienia, że nigdy nie będzie tą wielką, wykreowaną gwiazdą, którą mogłaby i według wielu powinna się wtedy stać. Miała wtedy do tego wszelkie predyspozycje. Na jej najnowszym, bo wydanym zaledwie parę dni temu, piątym albumie Fetch the Bolt Cutters, amerykańska artystka robi rzeczy niesamowite.
Zacznijmy od ogółu, który jest w tym przypadku niemniej ciekawy od szczegółu. Najnowsze dzieło Fiony Apple jest nagrane w sposób zupełnie niepasujący do najnowszych trendów producenckich. Warto dodać, że to, najpewniej, jedna z najbardziej “surowo” brzmiących płyt w nurcie “okołopopowym”, które słyszałem w ostatnich latach.
Warstwa muzyczna, bo to na niej chcę się najbardziej skupić, jest okrutnie ciekawa, oparta na instrumentach perkusyjnych, chociaż do nagrań użyto nie tylko typowych instrumentów, ale także zwykłych przedmiotów, które po uderzeniu o konkretne powierzchnie, brzmiały w określony sposób. Dzięki temu powstają, brzmiące imponująco, wciągające rytmy. Najważniejszym i prawie nieodłącznym dotychczas instrumentem towarzyszącym wokalistce było pianino. Na „Fletch the Bolt Cutters” jest go zdecydowanie mniej, choć dalej pozostaje jednym z głównych narzędzi jej pracy. Jednak czasem sam wokal “trzyma” i buduje całą harmonię, a czasem pomagają jej: kontrabas, gitary, gdzieniegdzie syntezatory. Na uwagę zasługują również aranżacja tzw. chórków (backing vocals), budują one przestrzenie i czarują nas gdzieś z drugiego planu. Wokalnie jest to twór niezwykle różnorodny, chociaż nie znajdziemy tutaj długich, ciemnych pogłosów, ani rytmicznego echa — w grę wchodzą tylko i wyłącznie umiejętności.
Wszystko brzmi tak, jakby muzycy grali obok nas, a sama Fiona śpiewała do ucha, mimo że nie jest to album stricte akustyczny. Piosenkarka na tym wydawnictwie buduje własny i niepowtarzalny “świat”, w który trudno nie wpaść i na długo z niego nie wyjść. Sama artystka przyznaje, że pomysły na piosenki często były dziełem przypadku lub całkowitej improwizacji, która nierzadko polegała na chodzeniu w kółko, uderzaniu w instrumenty i rytmicznym śpiewaniu. Coś mi mówi, że tak powstały Relay, czy For Her.
Piąty album studyjny Fiony Apple zachwyca różnorodnością, a sama piosenkarka zaprasza nas na jam session do swojego domu. Fletch the Bolt Cutters czasem sprawia wrażenie niedopracowanej i chaotycznej, ale moim zdaniem jest to celowy zabieg, bo niektóre partie i aranże są wręcz dopieszczone do perfekcji — i to słychać! Lekkostrawny i cudnie smakowity kawał muzyki dla ludzi o otwartych muzycznie umysłach. Czy to album przełomowy? A może tylko ciekawy wybryk? Pierwsze recenzje najbardziej znanych krytyków wskazują na to pierwsze.