Opublikowane na Radio Egida (https://egida.us.edu.pl/)

Granice dobrego humoru

Na felieton inspirowany filmem "Joker" zaprasza Radosław Gałecki



   
To od nas zależy czy uznamy, że coś jest śmieszne. Poczucie humoru jest subiektywne – przytaczając słowa głównego bohatera
filmu „Joker”, który niedawno widziałem.

    Początek seansu. Już od początku wielkie zaskoczenie, bo film rozpoczął się od razu. No, ale fakt – inne kino, mniej komercji toteż mniej reklam. Nie zniechęciło to jednak moich kompanów, żeby zjedli już połowę popcornu. Ale przejdźmy do rzeczy. Do filmu, bo to jednak na niego się wybrałem... głównie. A, i warto dodać, że w mojej relacji mogą pojawiać się śladowe ilości spojlerów. Naprawdę drobne, ale jak ktoś jest przewrażliwiony, to żeby nie było – ostrzegałem!

    Film rozpoczął się tak, jak było napisane w opisie. Oto na naszych oczach pojawiła się główna postać, co już wywołało śmiech na sali. Ot, malujący się człowiek, który szykuje się do pracy. I to nie byle jakiej pracy, bo jako klaun – zabawnej istoty, która ma rozśmieszać ludzi (jakby ktoś nie wiedział). I z pewnością ubaw był, gdy grupa buntowniczej młodzieży zabrała drewnianą tabliczkę owego klauna. Śmiech po pachy, zwłaszcza w ciemnym zaułku, gdzie główny bohater został skopany. Mocno.
     Kolejne porcje żartów widzimy niedługo później, kiedy koledzy po fachu nabijają się z niskiego przyjaciela. No, ale skoro wzrost poniżej 180 cm może być powodem do śmiechu to co dopiero taki w okolicach 140 cm? Boki zrywać, co nie? Na sali potwierdzenie – ktoś się śmiał!
    Fabuła się rozkręca, a reżyser serwuje nam coraz więcej akcji, dramatu i gorzkiej komedii. Gorzkiej, bo to jedyny rodzaj komedii, jaki przyjdzie nam zobaczyć. Wam… U mnie było trochę weselej.

    Podczas seansu – kiedy zagłębiałem się w fabułę filmu, a moi kompani po cichu przeżuwali popcorn – na salę zawitał Joker. Nieumalowany i z mniej rozczochraną fryzurą, ale zachowywał się prawie jak on. Charakterystyczny śmiech był dobrze słyszalny, a niezdarne próby zajęcia miejsca dodatkowo wspierał słowami, których kontekstu nie wyłapałem. Król komedii. Przez chwilę myślałem, że czeka mnie powtórka z Kolorado. Uniwersum by się nawet zgadzało. Na szczęście to nie Ameryka, wszyscy przeżyliśmy… Chyba zostanę drugim królem komedii. Czarnej.

    Gdy już zamieszanie dobiegło końca, przyszedł czas na dalszą część filmu. Co prawda, podczas przedstawienia Jokera, tak jak w grach online, nie było pauzy, ale szybko odzyskałem wątek. Inni też, kolejna porcja śmiechu wybrzmiała, gdy krew wylała się na ekran. Taka zabawna – czerwona!
    Mimo pojedynczych osób, które się śmiały podczas seansu (nie licząc przedstawienia zabawnego pana w kinie) dopiero pod koniec była cała kwintesencja humoru. Może nie będę wam zdradzać, co się wydarzyło, powiem tylko, że były dwa różne obozy odczuwania żartów. Jeden śmiał się z niedołęstwa ludzi, ale unikał tematów ciężkich oraz śmiania się ze śmierci. Natomiast drugi nie miał oporów przed używaniem bardziej dobitnych gagów… A może i trochę miał? Nie przeszkodziło to w wylaniu kolejnej porcji keczupu.
     Mnie bawiło – inaczej. Można wnioskować, że jestem jakimś chorym zwyrolem, jednak była to bardzo dobitna forma dowcipu. Ot, dostajemy to, na co zasługujemy. No, o ile stosujemy się do prawa Hammurabiego. Ale czy lepsze jest śmianie się z niedołężnych, chorych osób od żartów o śmierci? A co z Żydami? (Pierwsza myśl, nie pytajcie dlaczego) Z nich nie wolno się śmiać! A z Polaków aka cebulaków można? A co z grubymi kobietami – czy one różnią się jakoś od rudych? I nie pytam tu o posturę! Kolor skóry, poglądy polityczne, wygląd – czy z tego można się śmiać, czy już nie? Do jakiego stopnia? Czy jest uniwersalna granica?

    Próbując odpowiedzieć na te pytania, doszedłem do wniosku, że nie da się znaleźć jednego rozwiązania. To od nas zależy, czy coś jest zabawne, czy też nie. W świątyni pełnej wiernych nie wypada kpić z boga, mimo że w innym miejscu to może wydać się zabawne. Tak samo, gdy Niemiec prosi podjazdowego na stacji „do gazu”. Niby zabawny zbieg okoliczności – Niemcy, gaz, obozy. Boki zrywać! Gorzej, jeśli usłyszałby to ktoś z rodzin ofiar, której członkowie ucierpieli podczas II WŚ. Trzeba myśleć nad tym, co się mówi i kiedy. Jednak nie popadajmy w skrajności, bo nagle dowcip o kupie urazi muchy w otoczeniu. Swoją drogą – żarty o kupie? Myślałem, że już wyszedłem z gimnazjum. Jak widać, wszystko zależy od sytuacji. A może jednak kij w czterech literach jest złotym rozwiązaniem? Nie dla mnie, ale śmiać się z osób bez poczucia humoru też tak średnio. No chyba, że ich nie ma w pobliżu. Choć czy to wtedy nie będzie obgadywanie?

    Jednak przejdźmy już do końca. To od początku nie miała być recenzja, aczkolwiek film uważam za wyśmienity i warty obejrzenia. Mocne kino, ciężkostrawne. Współczuję tylko tym, którzy serio myśleli, że idą na komedię. Zonk!
    Mnie film zainspirował. Zainspirował do przemyśleń nad tym, czym jest żart i jak się taktownie śmiać. Jeśli coś takiego, jak taktowny śmiech w ogóle istnieje. Warto umieć dostosować się do sytuacji, a żartów używać takich, które nie urażą uczuć zgromadzonych. Co innego na stand-upie. Wyobrażacie sobie poprawnego politycznie dowcipnisia, który unika tematu przelotnego seksu, bo na sali siedzą zakonnice? Czy może powinniśmy zabronić zakonnicom wchodzić na tego typu przedstawienia? I Polakom, feministkom, czarnoskórym oraz rudym tak na wszelki wypadek. A może wszystkim? Nigdy nie wiemy, jakie słowa polecą z ust osoby stojącej na scenie. A może, jak już wspomniałem, w tym wszystkim trzeba mieć pewien dystans? A co z tą całą wolnością słowa? Odpowiedź jest krótka: nie dajmy się zwariować.

    To powinien być już koniec, ale tak się złożyło, że raz jeszcze spotkałem króla komedii. Króla Komedii – od teraz to będzie jego zaszczytny tytuł, bo razem ze swoim poddanym rozbawili mnie nawet po seansie. Dwa razy! Pierwszy raz za drzwiami z czarnym ludzikiem, kiedy meldował swoją obecność i opisywał plany na najbliższą przyszłość. Drugi raz przed kinem, gdy krótkoterminowe plany zostały już zrealizowane, a jego śmiech mógł wybrzmiewać na otwartej przestrzeni przez kolejne minuty. Tak też się pożegnaliśmy. W śmiechu, bez komedii. Już go pewnie nie zobaczę, ale przesądni powiadają, że ten śmiech wciąż można usłyszeć w całym Gotham.
Adres źródła: https://egida.us.edu.pl/felieton/granice-dobrego-humoru/r8u