Obraz Todda Phillipsa słusznie opiera się na talencie odtwórcy Jokera, ponieważ sam w swojej budowie jest lekki i nie utrzymałby tematyki, którą reżyser sobie obrał. W gruncie rzeczy można go nazwać współczesną wersją Taksówkarza Martina Scorsese. Otoczka fabularna i czas akcji są zasadniczo takie same: kryzys rozgrywający się w wielkiej metropolii (zamiast Nowego Jorku mamy Gotham) w latach siedemdziesiątych, napięcia klasowe, nadchodzące wybory, a pośrodku tego samotnik z głęboką rysą psychiczną, usiłujący związać koniec z końcem. Tyle że zamiast zła w postaci gangsterów i przestępców lokalnych objawia się ono w klasie wyższej, która nieczuła jest na cierpienie „mniejszych” od nich. Kompletnie inny jest też finał filmu i jego rozwiązanie. Kilka razy pojawia się kultowy gest z filmu Scorsese. Ponadto reżyser dodatkowo podkreśla nawiązanie angażując świetnego Roberta de Niro w roli prowadzącego telewizyjne show Murraya Franklina.
Wracając jednak do głównego bohatera. Arthur Fleck jest osobą ze stwierdzonymi problemami psychicznymi, który walczy ze swoim losem, utrzymując „dobrą minę do złej gry”. Gra Phoenixa jest realistyczna i straszna; aktor przez utratę wagi i niezwykłą grę ciałem wydobywa całkowicie nową jakość. Mimika i niekontrolowane napady śmiechu podbudowują niepokojącą fasadę przyszłego Jokera. W wyniku ciągu wydarzeń następuje przełom zarówno w jego osobowości, jak i losie Gotham. W tle pojawia się nazwisko Wayne i jest nawiązanie do historii powstania postaci Batmana.
Muszę jednak przyznać, że zastanawiałem się, czy to jakiś gorzki żart ze strony reżysera. Czy jako dodatkowej zachęty do zobaczenia rewelacyjnego i poważnego kina psychologicznego musimy zobaczyć plakietkę „kino superbohaterskie”, czy to raczej najpierw ta plakietka nas zachęciła? Niemniej jednak wspólne studium Phillipsa i Phoenixa stanowi świetną wiwisekcję tematu samotności i zejścia do otchłani szaleństwa. A także odpowiedzią na pytanie, kogo za to winić.
Jeśli chodzi o inne aspekty filmu, to za scenariusz odpowiedzialni są Todd Phillips i Scott Silver; tempo filmu jest spokojne, niespieszne, systematyczne. Kadry i ujęcia Lawrence’a Shera idealnie ilustrują Gotham, natomiast minimalistyczna muzyka Hildur Guðnadóttir niekiedy jest zbyt transparentna, niemniej dalej jest bardzo solidnym elementem filmu.
Podczas seansu ciekawym doświadczeniem było słyszeć nerwowe śmiechy, które, zdałoby się, były raczej próbą rozładowania napięcia pewnych scen. Bo Joker tutaj jest postacią, z którą na początku się utożsamiamy, potem usiłujemy ją zrozumieć i jej współczuć, by na końcu się zastanowić, czy jej współczuć, czy nią gardzić. Phillips ze zmysłem szachisty powoli burzy nasze kolejne złudne bastiony empatii i wydobywa prawdę, że nie jesteśmy tacy dobrzy, za jakich się uważamy.