32 358-66-12
teraz gra:-
Egida
Zobacz ramówkę

Spowiednik z czasu spędzonego pomiędzy skroniami

Tekst: Karolina Broda

Korekta: AS


„Czas wymuszonej czynnikami zewnętrznymi izolacji to godziny spędzone przed ekranem komputera, który poprzez opcję wideokonferencji pozwolił na interakcję z innymi osobami w różnych konfiguracjach i z różnych obszarów dotychczasowej aktywności zawodowej i prywatnej– tak wita obserwatora Jolanta Jastrząb w swoim artystycznym zakątku – pozbieranym, a następnie złożonym z zapisków pandemicznej codzienności, czynionych gdzieś na marginesie przemijającego pomiędzy dniami życia. Składa się on na fascynującą wystawę zatytułowaną „Pinezki i kreski”.
Po chwili artystka dodaje jednak: „Stan pandemii zmusił nas wszystkich do izolacji, oddzielenia, unikania obecności innych, chowania się za maską. Czy ta wirtualna ściana, którą zbudowaliśmy przez ten czas, stała się dla nas ograniczeniem, czy jednak pozwoliła nam na rozwój, na dostrzeganie innych z innej perspektywy, czy pozwoliła nam czuć obecność innej osoby, bo przecież słyszymy ton głosu, widzimy gest i wyraz twarzy”. I trudno się z tą diagnozą nie zgodzić – reperkusją tego czasu (także artystycznie) będzie pytanie o granice wytrzymałości, może nie tych ludzkich, a tych międzyludzkich właśnie.



Tego, co zostało nie w nas, a pomiędzy nami, czyli weryfikacji przeświadczenia, czy nadal jesteśmy pozostawieni sami sobie, ale też tak łudząco blisko, jak przedtem. A może właśnie tylko łudząco; zerkamy na siebie, przyzwyczajeni do „chowania się za maską”. Jak konstatowała w swoim hot16 Nosowska: Pytasz mnie, jak się mam, czy popieram noszenie maseczek. Myślę że może oddychać się ciężko, gdy nosiło się maskę już wcześniej. „Wirtualna ściana” jest zdolna z łatwością przerodzić się w ścianę realną. A jednak: słyszymy ton głosu, widzimy gest i wyraz twarzy – to wprowadza nas w poznawczą konfuzję – może jest jednak szansa, że człowiek nie jest aż tak daleko człowieka?

To, co udało się Jastrząb stworzyć, zostaje wrzucone w entourage intelektualnie dla odbiorcy stymulujący, a noszący nazwę zbiorczego i mogłoby się niektórym wydawać dość wzniosłego wydarzenia, jakim jest mająca miejsce do szóstego czerwca w katowickim BWA wystawa - „20 lat czyli 5 m. b”. Jest ona w swoim założeniu efektem synergicznego współdziałania wielu artystycznych postaw, punktów widzenia i obserwacji, mających swój początek na styku miejsca wyobrażeniowego i realnego – bo chyba tam plasuje się kształcenie artystyczne jako takie, jakim jest zamysł celebracji dwudziestolecia przeobrażenia krakowskiej Filii Akademii Sztuk Pięknych w  samodzielną, katowicką.


Spośród wybranych do prezencji stanowisk twórczych, Jastrząb wyróżnia pozornie banalny, prosty, by nie rzec prostacki koncept: jej 208 rysunków to owoc pracy, którą machinalnie i mimowolnie twórczyni sporządzała w czasie trwających podczas pandemii wideokonferencji. Szkice, które stały się notatnikiem, nie słów, a drobiazgowo i pieczołowicie sporządzanym katalogiem twarzy.

W wyjątkowym artystycznym rozpoznaniu uwypuklają cechy inne niż te zwyczajowo dostrzegane – czasem stają się karykaturą, a niekiedy pozostają w niechlujnym zarysie. Twarz to dość szczególny element naszego ciała – może być maską, wieńczącą nasz korpus jak u marionetkowej lalki, ale też może być wyrazem niewymuszonej szczerości lub nieświadomym zakłamaniem. Czy jest ona taka sama, kiedy widzimy ją na ekranie, a nie w rzeczywistości? Kiedy nie możemy jej dotknąć, pocałować, pogłaskać, dostrzec podkrążonych oczu, niedoskonałości cery, przebarwień? Czy jest tak samo prawdziwa? Komunikacja zdalna, która stała się pandemicznym znakiem czasów, być może  pozostanie wcielona już na zawsze do naszego przyszłego funkcjonowania, powoli roszcząc sobie prawo do wyparcia poprzednich odczuć, związanych z drugim człowiekiem i jego poznawaniem. Stąd chyba u Jolanty Jastrząb idea spisu, jedna z najsilniej w nas zadomowionych ciągot do kartoteki własnych poczynań i ludzi, którzy się w nich zjawiają – tak, by nam zbyt szybko nie umknęli. Kiedy spotyka się ich na ekranie i nie można ich naprawdę zobaczyć, trzeba sobie ich narysować (jak ten rysunek, który czasem nasza ręka postanawia mimo naszej woli wykonać w czasie nużącej rozmowy telefonicznej) – by ich zachować, nie zapomnieć i zatrzymać choć przez chwilę dłużej.



Na podobnych strunach emocjonalnych gra najnowszy film Pedro Almodóvara – Ludzki głos którego unikalne, charakterystycznie wpisane w twórczość hiszpańskiego reżysera piękno i głębia przenikają się z macierzą, jaką dla tej produkcji stanowiły motywy sztuki Jeana Cocteau, o tym samym tytule. „Nakręcony w czasie pandemii, średniometrażowy, luźno inspirowany sztuką Jeana Cocteau Ludzki głos to esencja almodovarowskiego świata”. I składa się na to wiele czynników. Tilda Swinton – odtwórczyni głównej i jedynej ludzkiej roli w tym filmie, to w kinie Almodóvara debiutantka, choć jak sama przyznaje w rozmowie z reżyserem, wieńczącej cały pokaz filmowy – językiem almodovarskim posługiwała się od dawna. Jako zadeklarowana fascynatka filmowego mikrokosmosu hiszpańskiego reżysera, na planie filmowym czuła się niesamowicie swobodnie. Szansa współtworzenia filmu była więc dla niej też szansą wolności i eksperymentu – w świecie niepowtarzalnych możliwości twórczych, świecie nie do podrobienia, świecie jedynym w swoim rodzaju.



Jest to pierwszy anglojęzyczny film Almodóvara oraz pierwszy (ale nie ostatni) jego film z Tildą Swinton, co jest niezwykle znamienne. Tilda wchodzi w świat, można by powiedzieć dwoisty – rozpoznany z perspektywy widza, kogoś, kto latami przyglądał się sposobowi, w jak Almodóvar tworzy swój autorski kinematograficzny podpis, z drugiej zaś strony – wkracza na teren dziewiczej ekstrawagancji, tym silniejszej, że wzmożonej przez pierwowzór sztuki Cocteau. Ta ostatnia liczy sobie dziś już przecież 91 lat, a wariacja, na jaką w jej obrębie decyduje się Almodóvar, jest próbą pobudzenia do życia chwilowo zapomnianego. I nie jest to pierwszy raz, kiedy reżyser romansuje z Cocteau – podobne zabiegi stosował już w Kobietach na skraju załamania nerwowego czy w Prawie pożądania. Bohaterka „Ludzkiego głosu” jest przecież charakterologicznie zbliżona do wszystkich postaci, kreowanych przez Almodóvara – nieustępliwa, temperamentna, barwna i, co kluczowe – niebojąca się własnego, tlącego się wewnątrz niej żywiołu. Taka właśnie jest też Tilda w jego najnowszym krótkim metrażu, która w krwiście czerwonej sukni Balenciagi wkracza na plan filmu. Filmu, w swym zamyśle tak przecież niezwykle podobnym do życia, egzystencjalnej kliszy, powstającej w momencie uczuciowego porzucenia i wewnętrznego spustoszenia.



Trudno wyobrazić sobie coś bardziej banalnego i typowego niż motyw rozstania – tak wyświechtany przez niemal wszystkie dziedziny sztuki, mimo że emocjonalnie wielopłaszczyznowy nierzadko sprowadzany do jednego wymiaru – dramatu bohatera i jego życia. Główna bohaterka plasująca się gdzieś pomiędzy miłosną desperatką, a świadomą siebie i swojej małej rzeczywistości współczesną kobietą, próbującą zażegnać jeszcze świeżą w jej umyśle i sercu relację, przeprowadza ostatnią już rozmowę telefoniczną z mężczyzną, który ją porzucił. W tej roli Tilda balansuje idealnie pomiędzy stanami skrajnymi – od upodlenia i poniżenia samej siebie, swoistego autoataku, aż po wyniosłe tony intelektualistki, która erudycją zbija z tropu osobę po drugiej stronie słuchawki . Mieszkanie kipi od czerwieni prawie tak samo, jak suknia Tildy czy emocjonalny rollercoaster, towarzyszący natychmiastowej i niespodziewanej zmianie w jej życiu. To też przestrzeń, gdzie sceneria poukładanych, spakowanych walizek przeplata się z wałęsającym się psem ukochanego, który porzucił. Od bladości cery Swinton po soczystą czerwień, od zamachu na własne życie po unicestwienie resztek godności zdradzającego miłość, od beznamiętnej analizy po rozżaloną konfesję.

Wachlarz emocji zaserwowany w czasie seansu sprawia, że widz sam powinien się w niego zaopatrzyć – na wypadek zbytniego utożsamienia z główną bohaterką i w ludzkim głosie usłyszenia swojego, być może jednostkowego, ale wciąż silnego krzyku.
Uniwersytet Śląski w Katowicach
Telewizja Internetowa Uniwersytetu Śląskiego
Suplement+

Radio Chat

    Napisz wiadomość